To
wydarzyło się naprawdę... tylko trochę inaczej
Jest rok tysiąc dziewięćset
siedemdziesiąty pierwszy, koniec czerwca. W piątek wieczorem leżymy z Elą na
tapczanie, całując się czule. Oboje mamy po osiemnaście lat i jesteśmy
kompletnie zieloni w sprawach seksu. W naszych rodzinach to był temat objęty
całkowitym tabu. Nasi rodzice nie rozmawiali z nami na ten temat, jedynie w
szkole były jakieś zajęcia w ramach biologii, oddzielnie dla chłopców i
dziewcząt, więc coś tam wiedzieliśmy, a poza tym sami też szukaliśmy wiedzy na
ten temat. Jakieś książki zawsze były w domu, czasem specjalnie pozostawione
"na widoku". O video i internecie nikomu się nawet nie śniło. W
tamtym czasie dostęp do „świerszczyków” kompletnie nie istniał, chyba, że ktoś
przemycił coś ze „zgniłego zachodu”, jak wyrażano się o krajach zza „żelaznej
kurtyny”.
Wszystko zaczęło się ponad pół roku
temu w klubie żeglarskim, gdzie razem robiliśmy kurs na żeglarza. W
październiku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku kolega namówił mnie na
zrobienie kursu żeglarskiego. Początek moich przygód z wodą i pływaniem
nastąpił nieco wcześniej, trzy lata temu, gdy pierwszy raz pojechałem na spływ
kajakowy po Wielkich Jeziorach Mazurskich.
Te wakacje organizował ojciec
jednego z moich kolegów szkolnych. Zawsze w lipcu jechaliśmy Giżycka, gdzie już
wcześniej były zamówione kajaki w wypożyczalni. I tak przez kolejne lata
poznawałem jeziora. W sumie kilkakrotnie opłynąłem całe Mazury pracowicie
wiosłując na kajaku. Jeden z moich przyjaciół powiedział mi o kursie na żeglarza
w miejscowym klubie i w październiku zaczęły się zajęcia teoretyczne. Na drugi
wykład przyszła dziewczyna, wysoka blondynka w okularach. Na pierwszy rzut oka
nic szczególnego, jedna z kilku, które były na kursie. Ubrana w za duże,
niemodne spodnie, i luźny, szary sweter, tak, że nawet nie było widać
szczegółów figury. Podeszła do mnie.
-
Cześć,
jestem Ela – powiedziała podając mi rękę.
-
Cześć, a ja
Wiktor – przedstawiłem grzecznie, jak przystało dobrze wychowanemu chłopcu.
-
Jestem tu
zupełnie nowa, pomożesz mi? - zapytała
-
Jasne,
siadaj koło mnie. – Zaprosiłem ją na krzesło obok mnie, które akurat było
wolne.
-
Dzięki. –
Uśmiechnęła się promiennie.
Spojrzałem na jej pogodną twarz i
zobaczyłem w zielononiebieskich oczach jakiś niepokój, pytanie, a przy tym jakiś
bliżej nieokreślony błysk. Wyraźnie szukała nieśmiało kogoś do pomocy, a moje
serce zabiło mocniej. Nie miałem w tym czasie żadnej dziewczyny więc
pomyślałem, że mogę jej pomóc, jako koleżance z kursu. Nie byłem typem
podrywacza, nie szukałem nikogo płci przeciwnej skupiając się na nauce, bo
przecież w przyszłym roku matura, i na swoich zainteresowaniach – zbierałem
znaczki, robiłem zdjęcia (wówczas moja pasja), które samodzielnie wywoływałem w
szkolnej ciemni i dużo czytałem, szczególnie książki podróżnicze. Jak się
później okazało, byliśmy najmłodszymi
uczestnikami kursu, jedynymi licealistami, pozostali to już studenci.
Na tradycyjne „Andrzejki” w ostatnią
sobotę listopada klub zorganizował zabawę na przystani nad rzeką. Nie bardzo
chciało mi się iść samemu, ale pomyślałem sobie - co mi tam, idę. Ela też
przyszła sama. Na ten wieczór włożyła brązową sukienkę za kolana, luźno
spływającą po ciele, a na nogach miała mokasyny na płaskich obcasach. Jak
później mi powiedziała, też nie chciało się jej iść bez towarzystwa, ale miała
ochotę poznać bliżej grupę żeglarzy, z którymi odbywaliśmy kurs. Oczywiście
było piwo, kawa, herbata, pączki, a nawet kanapki przygotowane przez dziewczyny
i muzyka z płyt gramofonowych. Zaczęła się zabawa, wszyscy tańczyli w rytm
bardzo głośno puszczanych piosenek. Poszukałem wzrokiem Eli, chciałem poprosić
ją do tańca, bo akurat puścili wolniejszy kawałek. Siedziała samotnie w kącie
sącząc piwo i przyglądała się tańczącym. Podszedłem, nachyliłem głowę do jej
ucha pytając:
-
Zatańczysz?
-
Tak. –
Skinęła głową wstając ze stołka.
W tym momencie poczułem zapach jej
włosów i nie tylko. To było jak iskra, spodobał mi się naturalny zapach jej ciała bez jakichkolwiek
perfum. Podałem dziewczynie rękę i poszliśmy tańczyć. W tańcu patrzyła na mnie
szeroko otwartymi oczami zza okularów i przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy,
poddając się rytmowi „Czerwonych Gitar”. Ja też patrzyłem w jej oczy i nie
mogłem powiedzieć ani jednego słowa, a serce zaczęło mi bić bardzo mocno. Nigdy
dotychczas, przy żadnej dziewczynie nie zdarzyło mi się nic podobnego. Po tańcu
wyszliśmy na taras, księżyc w pełni oświetlał
świat srebrzystym blaskiem,
odbijając się drżącym obrazem w płynącej rzece. Tańce rozgrzały nas, ale szybko ochłonęliśmy, bo listopadowe powietrze
było jednak dość chłodne.
-
Wiktor –
powiedziała Ela – jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie tańczyło.
-
Mnie też –
odpowiedziałem szczerze – masz ochotę jeszcze?
-
Tak, mam,
ale z tobą. – Uśmiechnęła się i wróciliśmy do środka.
Z małymi przerwami tańczyliśmy do
drugiej w nocy. W czasie wszystkich wolnych kawałków zaczęliśmy przytulać się
do siebie. W ten wieczór dostrzegłem po raz pierwszy w życiu w Eli, koleżance z
kursu, kobietę. Na razie jeszcze w niezbyt dojrzały sposób, ale coś drgnęło mi
w duszy. Po zabawie zaproponowałem wspólny powrót z klubu.
-
Gdzie
mieszkasz? – zapytałem Elę.
-
Na Górskiej
– powiedziała.
-
To
niedaleko mnie, bo ja na Tenisowej, to w tej samej dzielnicy – mówiąc to
pomyślałem sobie, że to chyba nie przypadek, to nasze spotkanie na tym kursie –
odprowadzę cię.
-
Wiesz może,
o której jest nocny autobus? - Ela zwróciła do mnie swoje duże, zielonobłękitne
oczy.
-
Chyba o
drugiej trzydzieści. – Pamiętam, że sprawdzałem rozkład nocnych połączeń.
Do przystanku mieliśmy jakieś
piętnaście minut spacerem. Dochodząc dostrzegłem autobus stojący na pętli.
Wtedy jeździły takie rozklekotane Jelcze zwane „ogórkami”. Głośne, dymiące
spalinami i zimne. Rzeczywiście miał odjazd o drugiej trzydzieści. Dobrze
pamiętałem. W naszej dzielnicy razem
wysiedliśmy z autobusu i odprowadziłem ją pod dom. Jeszcze na pożegnanie
podałem jej numer telefonu, a Ela podała mi swój. To były czasy, kiedy jeszcze
nie wszyscy mieli telefon w domu, a o komórkach to nikomu nawet się nie śniło.
Nie to co dziś, kiedy wszyscy mają osobisty telefon w kieszeni (no, prawie
wszyscy) i zawsze można się porozumieć.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć,
ciągle widziałem w myślach te cudowne, ufne, zielono -błękitne oczy Eli i starałem się zapamiętać piękny zapach
jej włosów. Minął tydzień, w sobotę miał być wykład z teorii żeglowania o
szesnastej. W piątek wieczorem zadzwoniłem do Eli z pytaniem, czy pojedziemy
razem na przystań. Umówiliśmy się pod jej domem o piętnastej. Po zajęciach
chciałem zaprosić Elę na spacer, ale pogoda się popsuła, zaczęło padać, więc
poszliśmy do kawiarni. Niedaleko jej domu była taka malutka kawiarenka z
czterema, czy pięcioma stolikami bez obrusów, tylko na serwetce popielniczka i
cukier w małej miseczce. Kawę podawano w szklankach, takich samych, jak do
herbaty, fusy zalewane wrzątkiem. W zadymionym wnętrzu znaleźliśmy wolny
stolik, jakby na nas czekał. Znowu serce biło mi szybciej na widok tej
dziewczyny.
Mijała zima, spotykaliśmy się coraz
częściej, znajdując ciągle nowe tematy do rozmów. Zaczynałem odczuwać coraz bardziej,
że Ela to jest ktoś ważny w moim życiu. Na przełomie stycznia i lutego
zorganizowano w klubie żeglarskim zabawę karnawałową. Oczywiście poszliśmy
razem. Zabawa była świetna, dużo tańczyliśmy, poznając kolegów i koleżanki z
klubu. Tym razem ja nie piłem żadnego alkoholu, bo mój tata pozwolił mi wziąć
samochód, żebym mógł wrócić spokojnie do domu i nie martwić się o powrót
autobusem. Prosiłem go o to, bo chciałem odwieźć Elę po balu. Zawsze wolałem
jechać samochodem niż pić. Zresztą lubiłem prowadzić auto i to mi zostało do
teraz. Przez całe dorosłe życie moja praca związana była z motoryzacją. Około
piątej nad ranem skończyliśmy zabawę i odwiozłem Elę pod jej dom. Weszliśmy na
klatkę schodową, nagle nasze usta przywarły do siebie. Stało się to tak niespodziewanie,
że odskoczyliśmy od siebie jakby nas prąd poraził. Popatrzyłem w oczy
dziewczyny, ona w moje i w tym momencie jeszcze raz nasze usta się spotkały , ale tym razem już tego
chcieliśmy. Serce o mało mi nie wyskoczyło, tak zaczęło się tłuc pod żebrami.
Nigdy w życiu nie całowałem żadnej dziewczyny, to był nasz pierwszy pocałunek,
taki prawdziwy. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, ciężko oddychając.
-
Wiktor –
szepnęła Ela – jeszcze nigdy nie pocałowałam żadnego chłopaka, coś ty mi
zrobił?
-
Sam nie
wiem, jak to się stało, bo ja też jeszcze nie całowałem żadnej dziewczyny –
odpowiedziałem równie cicho.
-
To było
fantastyczne – powiedziała już z trochę głośniej.
Pożegnaliśmy się i pojechałem do
domu. Mimo zmęczenia znów nie mogłem spać, tylko ciągle czułem aksamitne,
ciepłe usta Eli na swoich. W końcu zasnąłem. Po południu zadzwoniłem do Eli.
-
Cześć –
usłyszałem z słuchawce
-
Cześć –
odpowiedziałem – czy możemy spotkać się dzisiaj?
-
O tym samym
myślałam przed chwilą – powiedziała radosnym głosem.
-
To przyjdę
po ciebie o wpół do szóstej – zaproponowałem – może pójdziemy na spacer.
-
Będę
czekać, pa – usłyszałem jej głos.
-
Do
zobaczenia – powiedziałem i prawie
podskoczyłem z radości, tak się ucieszyłem ze spotkania.
Punktualnie o siedemnastej
trzydzieści zadzwoniłem do mieszkania Eli, otworzyła i zaprosiła mnie do
środka. Pierwszy raz byłem u niej. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do dużego
pokoju, który dziś nazwalibyśmy salonem, ale wtedy tak się nie mówiło.
Grzecznie przywitałem się z rodzicami koleżanki i poszliśmy do jej pokoju.
Byłem okropnie spięty, bałem się, że dostanę reprymendę za wczorajszy
pocałunek, a i sam nie wiedziałem, co o
tym wszystkim myśleć. Ale nie powiedziała ani słowa tym, co się wydarzyło, tylko
miała szczęśliwe oczy. Zaproponowała herbatę i coś słodkiego. Wyszła do
kuchni a ja zacząłem rozglądać się po
pokoju. W rogu, przy oknie stało duże, drewniane biurko z krzesłem, obok
pianino, przy którym znajdował się duży taboret dla pianisty, a po drugiej
stronie, dalej od okna, tapczan przykryty
kocem w niebieskoszarą kratę. Przy oknie był niski stoliczek z dwoma fotelami.
Moja gospodyni wróciła z filiżankami i ciastem na sporym talerzu. Popatrzyliśmy
na siebie i w tej chwili dotarło do mnie, że czuję się u Eli tak dobrze, jakbym
był w swoim domu. Wcześniejsze obawy zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.
Zaczęła się rozmowa o żaglach, nartach i innych sportach dostępnych dla
młodzieży w tym czasie. Czas mijał niepostrzeżenie, nastał wieczór, Ela
popatrzyła na mnie i zapytała cicho:
-
Czy poszedłbyś
ze mną do kościoła? Bo dziś jest
niedziela i jeszcze nie byłam.
-
To się
dobrze składa, bo ja też chciałem pójść wieczorem – odpowiedziałem niepewnie -
w związku z tym mam propozycję: Pojedziemy do mojej parafii na dwudziestą,
wtedy jest msza dla młodzieży.
-
Dobrze –
usłyszałem.
Tak dowiedziałem się, że Ela jest
wychowana w bardzo religijnym domu. Spodobało mi się to, bo ja też byłem
wierzący i w dodatku przez całą podstawówkę służyłem jako ministrant. W latach
siedemdziesiątych w Polsce kościół katolicki postrzegano zupełnie inaczej niż
dziś. Wiele osób nie przyznawało się do wiary, nie było to dobrze widziane
przez ówczesne władze państwowe. Wieczorem odprowadziłem ją do domu.
W
środę postanowiliśmy pójść razem do kina. Tak mijały tygodnie, spotykaliśmy się
dość często, w miarę możliwości, bo matura już za rok i trzeba poświęcić sporo
czasu na naukę. Ale to były spotkania bardziej przyjaciół niż zakochanych,
chociaż ciągnęło nas do siebie i dobrze nam było razem. Pocałunku z sobotniego
wieczoru jeszcze nie nie powtórzyliśmy.
W kwietniu zaczęły się zajęcia
praktyczne na przystani. Polegało to na skrobaniu, szlifowaniu i malowaniu
łódek, przeglądzie osprzętu itp. żeby wszystko było sprawne na lato. Łodki
zbudowane z drewna wymagały dużo pracy. Dzisiaj, wszechobecny plastik wyparł
drewno, wystarczy umyć kadłub, przeglądnąć osprzęt i gotowe. No i oczywiście
poznawaliśmy skomplikowane nazwy różnych lin i urządzeń na jachcie. Jako, że
kwiecień był bardzo ciepły, ba, można powiedzieć upalny, korzystaliśmy ze
słońca, opalając nasze ciała. Wtedy zobaczyłem jak naprawdę Ela wyglądała bez
swetra, jaką ma figurę itp. Dziewczyna wysoka, miała 176 cm wzrostu, niezbyt
szczupła, dziś wielu by powiedziało, że ma trochę nadwagi. Dla mnie była
idealna, piersi średnie, bardzo jędrne, przy każdym ruchu sprężyście
podskakujące (jednak chłopak zawsze na to patrzy) i wyraźnie zaznaczone biodra.
Nogi długie i dość mocno zarysowane uda. Jak mi powiedziała dużo później, jej
uda to wynik trenowania wioślarstwa na początku szkoły średniej. Ja też jestem
dość wysoki, mam sto osiemdziesiąt pięć cm ale wtedy byłem chudy, ważyłem tylko
siedemdziesiąt siedem kg.
Komandor kursu przydzielił nas do
załogi sternika Krzysztofa, który miał być naszym instruktorem. Pracowicie
przygotowywaliśmy omegę „Bujda” do pływania, poznając budowę i działanie całej
maszynerii pozwalającej wykorzystywać wiatr do napędu łodzi. Razem z nami w
załodze było jeszcze dwoje studentów, Ania i Michał, ale oni nie tworzyli pary,
tylko wspólnie robili kurs żeglarski. Tradycja klubu to rozpoczęcie sezonu
żeglarskiego pierwszego maja, więc na koniec kwietnia łódki musiały być gotowe.
Razem z Krzysztofem, Anią i Michałem skończyliśmy przygotowania na trzy dni
przed wodowaniem „Bujdy”. Od początku maja praktycznie każdą sobotę i niedzielę
spędzaliśmy na wodzie ucząc się trudnej sztuki żeglowania po rzece pod czujnym
okiem Krzysztofa. Na początek sierpnia był zaplanowany ponad trzytygodniowy
obóz szkoleniowy na Mazurach, którego zwieńczeniem miały być egzaminy na
stopień żeglarza. Pod koniec maja, chyba w ostatni piątek, popłynęliśmy całą
załogą na trzydniową wycieczkę „Bujdą” w górę rzeki. Wieczorem, po ognisku,
dosyć wcześnie poszliśmy do namiotu, żeby się wyspać, bo w sobotę od rana było
przewidziane szkolenie z pływania po rzece. Ela delikatnie przytuliła się do
mnie i powiedziała:
-
Wiesz,
Wiktor, polubiłam cię.
-
Tak się
składa, że ja też – odpowiedziałem z radością.
Dopiero wtedy pocałowaliśmy się po
raz drugi w życiu, ale tym razem już całkowicie świadomie. Bardzo to przeżywaliśmy,
poczułem coś zupełnie nowego. Ela drżąc przytulała się do mnie obejmując
ramionami. Przycisnąłem ją mocniej do siebie i szepnąłem prosto do ucha:
-
Kocham cię.
-
Ja ciebie
chyba też – usłyszałem jej szept.
W tej chwili świat zawirował a nasze
języki spotkały się. W głowie huczało mi z radości. Jakby milion fajerwerków
naraz wybuchł we mnie. Nie wiem ile to trwało, ale nie mogliśmy oderwać się od
siebie, całowaliśmy się długo, aż do utraty tchu. Nie umieliśmy wtedy jeszcze
oddychać podczas pocałunku. Pierwsze próby są zawsze trudne, ale ten pierwszy
„prawdziwy” pocałunek zapamiętałem chyba już na zawsze. Od tamtego wieczoru
zostaliśmy parą tak na poważnie. Wtedy też zaczęliśmy poznawać się dokładniej.
Rozmowy schodziły na różne poważniejsze tematy o życiu, naszych poglądach
na świat i oczywiście o miłości, naszej
miłości. Poznałem jej rodziców i dwóch braci, starszego, Piotra i młodszego,
Wojtka. Piotr był studentem drugiego roku elektroniki na Politechnice, a Wojtek
dopiero zaczynał naukę w liceum. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem często
ucząc się wspólnie. Nie wiadomo kiedy
nadszedł koniec roku szkolnego i z niezłymi świadectwami zakończyliśmy
naukę w trzeciej klasie LO. Właśnie wtedy, po zakończeniu roku, w ostatni
piątek czerwca spotkaliśmy się u mnie. To był ten piątek z początku
opowiadania. Upał nieludzki, chciało się wyleźć z własnej skóry. W domu pusto,
moi rodzice w pracy a starszy brat, student, już wyjechał z kolegami na
włoczęgę po Bieszczadach.
-
No
nareszcie koniec szkoły, mamy luz i więcej czasu dla siebie – powiedziała Ela z
ulgą w głosie.
-
Teraz to ci
już nie dam spokoju – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie całując w nos
i oczy.
-
No nie
wiem, czy tak łatwo się poddam. – Zrobiła poważną minę, ale jej oczy temu
zaprzeczały.
-
To, to
jeszcze zobaczymy, bywam uparty – odpowiedziałem i zamknąłem dziewczynę w
objęciach.
Tak przekomarzając się, ze śmiechem
weszliśmy do mojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku i zapytałem ją, czego się
napije, bo jest gorąco, a sam byłem bardzo spragniony czegoś mokrego i
chłodnego.
-
Wody z
sokiem – powiedziała – tylko zimnej.
-
Mam w
lodówce, a sok to jaki, może być malinowy czy wolisz wiśniowy? – spytałem.
-
Malinowy,
bardzo lubię, jeśli to nie kłopot – cicho odpowiedziała.
Poszedłem do kuchni przygotować
szklanki z napojami. Po chwili wracam i widzę Elę przyglądającą się mojej półce
z książkami. Zatrzymała wzrok na zbiorze o tematyce podróżniczej. Tam stało
pięć albo sześć tomów A. i Cz. Centkiewiczów, całą seria różnych „Tomków”
Alfreda Szklarskiego no i oczywiście pamiątka z wczesnych lat „naście” Karol May i „Winnetou”. Poza tym sporo
pozycji żeglarskich i oczywiście polska klasyka, bo zawsze lubiłem czytać, a
Sienkiewicza w szczególności.
-
Proszę. –
Wręczyłem szklaneczkę. – Oglądasz, co lubię czytać?
-
Tak i jestem
pod wrażeniem, jaki tu porządek.
-
Lubie tak,
bo łatwo mogę znaleźć to, czego szukam – powiedziałem i przyciągnąłem
dziewczynę do siebie – a często wracam do różnych książek.
Usiedliśmy znów na łóżku, popijając
wodę z sokiem. Zaczęła się rozmowa o wakacjach. Ela pytała, co robię w lipcu,
bo rodzice zabierają ją i Wojtka nad morze, prawie na cały miesiąc.
-
Jadę na
obóz kajakowy, jak co roku i wracam dwudziestego pierwszego. Potem trzeba
przygotować się do sierpniowego obozu. A ty kiedy wracasz? - zapytałem.
-
Dwudziestego
czwartego lipca. – Dała szybką odpowiedź.
-
To będziemy
mieli cały tydzień w mieście. – Trochę się zmartwiłem.
-
Ale za to
razem. – Śmiejąc się, Ela lekko złapała mnie za ucho.
Położyliśmy się na łóżku patrząc
sobie w oczy. Delikatnie przyciągnąłem jej głowę do swojej i pocałowałem w
czoło. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, Poczułem jak chwyta moją dłoń i kładzie na
swojej piersi. W tym momencie serce zaczęło mi bić dużo szybciej. Tysiące
myśli przelatywało przez głowę. W życiu
jeszcze nie dotykałem tak kobiety. Mój penis zareagował natychmiast samowolnym
wzwodem.
-
Czy mogę
cie tam dotknąć? - zapytałem nieśmiało.
-
Tak, chcę
tego – cicho powiedziała mi do ucha – jesteś pierwszym, któremu na to pozwalam.
-
A ty
pierwszą dziewczyną której dotykam – przyznałem się jej szeptem.
Byłem tak przejęty tym, co się
dzieje, że nie mogłem ruszyć ręką, dopiero po jakimś czasie opanowałem się na
tyle, żeby delikatnie zacząć badać kształt i miękkość kobiecej piersi.
Widziałem je nieraz na filmach, ale pierwszy raz miałem kontakt z nimi „na
żywo”. Dotykałem jej przez cienką bluzeczkę i stanik. Poczułem, jak jej serce
zaczęło mocniej bić, była tak samo przejęta jak ja. Piersi Eli całkiem dobrze
mieściły się w mojej dłoni.
-
Kocham cię
– powiedziałem jej do ucha – i dziękuję.
-
Za co? -
zdziwiła się
-
Kocham cię
tak po prostu, za nic, za to że jesteś tu i teraz, bo mi się podobasz, a
dziękuję za to, że pozwalasz mi poznawać siebie. – Te słowa wypłynęły z moich
ust tak jakoś same, bez namysłu.
Chciałoby się nie kończyć tego, było
nam za mało, za krótko, ale czas nas trochę gonił, bo moi rodzice mogli przyjść
w każdej chwili. Podnieśliśmy się z łóżka i grzecznie usiedli przy biurku. Tak
zaczęło się wspólne poznawanie naszych ciał, naszej seksualności, jeszcze
zupełnie niewinnej, nie znanej, a gdzieś w skrytości duszy bardzo pożądanej.
Dzisiaj większość młodych ludzi, w
dobie powszechnego dostępu do internetu, pornografii, dużo wcześniej zaczyna
życie seksualne. Świat się zmienia, jest inny niż w czasach naszej młodości.
Czy lepszy, tego nie wiem, inny to na pewno. Pod pewnymi względami lepszy, bo i
łatwiejsze podróże, i szybsza wymiana informacji, ale z kolei tempo życia
wzrosło, ciągle brak czasu na zastanowienie się, na dostrzeżenie piękna
otaczającego nas świata, na normalne kontakty międzyludzkie. Kiedyś nauczyłem
się od pewnego księdza znamiennych słów:
„zatrzymaj
się na chwilę, nad pięknem tego świata,
zatrzymaj się na chwilę, nad tym co w sercu
kryjesz,
zatrzymaj się na chwilę, zauważ swego brata,
zatrzymaj się na chwilę i pomyśl, po co
zyjesz.”
To fragment piosenki religijnej
napisanej przez księdza opiekującego się studentami. Dobrze zapamiętałem te
słowa, dziś powtarzam je swoim dzieciom, żeby pomyśleli czasem o czymś innym,
niż tylko pogoń za kasą, stanowiskami i sukcesem rozumianym jako dobrobyt
materialny bez oglądania się na otoczenie. Wiem, że to banały i frazesy, ale
chyba dobrze oddają dzisiejszą
rzeczywistość, ten „wyścig szczurów” w korporacjach różnej maści.
No ale dość już gderania na
dzisiejsze czasy, wróćmy do czasów pięknej i beztroskiej młodości.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę u mnie, wrócili rodzice i mama zaprosiła Elę na
obiad. Ona nie bardzo chciała, tłumaczyła, że kłopot, że jej rodzice też
czekają, równocześnie widziałem, że to zaproszenie bardzo jej się spodobało.
Zadzwoniła do domu i powiedziała, że wróci później, bo jest u mnie i została
zaproszona na obiad. Późnym popołudniem odprowadziłem Elę do domu. To był miły,
dwudziestominutowy spacer przez osiedla, wtedy jeszcze nie tak gęsto zabudowane
i z dużą ilością zieleni.
Do wyjazdu nad morze nasze spotkania
stały się praktycznie codzienne. Z wakacji pisaliśmy listy prawie każdego dnia.
Ela podała mi adres domu wypoczynkowego nad morzem, więc mogłem wysyłać do niej
bez ograniczeń. Do mnie było trudniej,
bo tylko na „poste restante” do miejscowości, przez które przepływaliśmy na
Mazurach, za to dostawałem przynajmniej trzy lub cztery listy naraz! Było co
czytać wieczorem w namiocie. Dwudziestego pierwszego lipca wróciłem do domu i z
niecierpliwością oczekiwałem na powrót Eli znad morza. Napisała mi, że wracają
dwudziestgo cztwartego rano pociągiem z Ustki.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz